sobota, 28 lutego 2015

Od Husky'ego "Czy na serio muszę tu być?

Obudziłem się rano. Słońce dopiero ukazywało się zza horyzontu. Od razu zacząłem się gimnastykować; kłusowałem tu i tam, slalom między drzewami, dziki i szaleńczy cwał od sosny do sosny, galop, który można by porównać do szybkości najlepszego konia wyścigowego, aż w końcu kilkugodzinny stęp. Nauczyłem się tych umiejętności, kiedy mnie i moją siostrę trzymano w niewoli. To było okropne. Trzeba było być posłuszny na każdym kroku, inaczej obrywało się batem. Na samą myśl o tym, mam ochotę tam wrócić i wszystkich ich pozabijać chociaż wiem, iż to nie możliwe. To właśnie tam nauczyłem się być silny i nie zwyciężony.
Zgłodniałem, więc poszedłem nad pobliską rzekę. Zobaczyłem konie. Białego, brązowego w białe plamy, i... Jeszcze jednego w plamy. Że co? Konie na moim terenie? To nie do pomyślenia! Zacząłem więc rżeć ostrzegawczo. Byłem gotowy do walki. Nic. przywódca popatrzył się na mnie. Ruszyłem pierwszy. Galopowałem, już miałem skoczyć, i zabić go, gdy zobaczyłem, że to "ona". Ona, moja siostra.
Zatrzymałem się w połowie trasy.
- To ty...? - zapytała się mnie.
- Nie wiem... Chyba... Tak. - odpowiedziałem nadal niedowierzając, że to ona.
- Husky! - wykrzyknęła i zaczęła biec w moim kierunku.
Przywitaliśmy się serdecznie, ale nadal miałem do niej pewny żal...
Żal, że mnie zostawiła, samego, a ja nie wiedziałem co wtedy zrobić...
- Eh... Do pewnego czasu to była moja rzeka, i mój teren. - odpowiedziałem parskając na nią.
- Nadal może być, jeśli tylko do nas dołączysz. - odpowiedziała wesoło klacz.
- Nie wiem... No dobra... - zgodziłem się tylko, dla tej rzeki. Nie chciałem być w żadnym stadzie, ale kiedy tylko wilki natrafią na ten teren, to będzie jeszcze gorzej, a są już tego bliskie.
Czy na serio muszę tu być? - pomyślałem i oddaliłem się w stronę mojego ulubionego dotychczas drzewa. Położyłem się pod jego cieniem, jak kiedyś i zasnąłem.

sobota, 21 lutego 2015

Od Lonely "Rzeka" cz. 3

Haha, ale on jest komiczny... - Myślałam. - Czyżby mnie "lubił"?
- No nieźle... Ale popatrz na mistrza. - po tych słowach zaczęłam profesjonalny Piaff.
- Pff... Popatrz na to! - I Winter zaczął Piaff.
- No i co to ma być?! Ja umiem to o wiele lepiej. - rzekłam.
- A Kłus Hiszpański jak Ci wychodzi? - zapytał z ironią. Pewnie nie wiedział, że potrafię to o wiele lepiej niż on.
- Hmm... No cóż, kłusowało się kiedyś przez prerie...
- No to zobaczymy jak Ci pójdzie! - po tych słowach od razu zaczął wyciągnięty kłus. Jakbym przegrała, to zhańbiłabym swój honor. Wystartowałam trochę spóźniona, ale mimo to dogoniłam przeciwnika.
- Szybka jesteś. - powiedział Winter.
- Ty też nieź... - nie zdążyłam dokończyć, kiedy potknęłam się o kamień i upadłam. Towarzysz natychmiastowo się zatrzymał i pomógł mi wstać.
- Nic Ci nie jest?  - zapytał.
- Nie. - odpowiedziałam. Tak naprawdę cała byłam obolała, lecz nie okazywałam tego.
- Twarda jesteś, ale widzę, że Cię coś boli. Chodźmy do lasu, tam na pewno są jakieś opatrunki. 
- Nie. Dam radę, kontynuujemy wyścig? - zapytałam z uśmiechem jak gdyby nigdy nic się nie stało.
- No nie wiem... Chodźmy do lasu. Poszukamy może jakiś ciekawych miejsc?
- No dobra... - po tych słowach zagalopowałam. - ...ale najpierw mnie złap! - zaczęłam biec. Moje nogi mnie bolały, ale "co Ci nie zaszkodzi, to Cię wzmocni", więc mimo bólu biegłam z Winterem u boku, z czasem zapomniałam nawet o bolącym kopycie.
Kiedy niebo zrobiło się czerwono - pomarańczowo - fioletowe zatrzymaliśmy się, aby podziwiać piękny zachód słońca.
- Piękne, prawda? - zapytał się mnie biały ogier.
- Tak... - odpowiedziałam.
Po kilku minutach ciszy usłyszeliśmy konie. Masa koni. Ziemia drżała. Słyszeliśmy też dzikie okrzyki ludzi. Od razu, gdy ich zobaczyłam, zaczęłam galopować przed siebie jak oszalała, byleby tylko uciec jak najdalej. Winter biegł przede mną, a ja cały czas zwalniałam. Bolące kopyta po upadku znowu zaczęły boleć. Stanęłam więc w miejscu i zaczęłam szukać miejsca, w którym mogłabym się schować.
Zauważyłam średniej wielkości krzaki, podeszłam kulejąc i położyłam się za krzakami. Martwiłam się jednak o ogiera, który nie zauważył mojej nieobecności, i wciąż galopował.

<Winter?>

piątek, 20 lutego 2015

Od Soul "Witam przechodni" cz.1

Przechodziłam pomiędzy płotkami slalomem. To było bardzo męczące bo jak zrobisz coś złego to od razu biją cię batem. Miałam wiele czerwonych śladów na kopytach jak i na szyi, za jakiś czas miałam zacząć skakać przez przeszkody, ludzie oszaleli!!! Z rodzicami nie miałam kontaktu, nie wiem dlaczego, ale gdy ostatni raz rozmawiałam z mamą powiedziała, że wszystko będzie dobrze, jeszcze się zobaczymy, ale to jakoś nie miało miejsca
- Jestem zmęczona. - szeptałam sama do siebie. Nagle podszedł do mnie mój znajomy Elwir.
- Cześć Soul. Jak się czujesz?
- Wprost super, wiesz? - spojrzałam na niego dysząc.
- Oj no nie obrażaj się. Mam coś dla ciebie - podbiegł do płotu i zabrał jabłko, które miało być dla ludzi. - proszę, dla ciebie.
- Dziękuje. - wzięłam jabłko w zęby i szybko zjadłam.
- Nie ma za co.
- Hej! Elwir won stąd! - zawołał ''trener'' morderca.
- Elwir idź. - szepnęłam do niego a ten natychmiastowo uciekł do rodziców.
- No szybko! Nie mamy czasu, ruszaj się szkapo! - ja stałam w miejscu, nie miałam zamiaru się ruszyć, ale to co przed chwilą zrobił było straszne; walnął mnie z całej siły batem. Zrobiła mi się długa rana z której sączyła się krew, lecz ja ciągle nie ruszałam się. Gdy zrobił zamach nade mną skoczył mój tata, prosto obok ''trenera'', najwyraźniej nie podobało mu się to że ktoś skrzywdził jego jedyne dziecko, mama przybiegła do mnie i powiedziała:
- Soul musimy stąd iść, szybko.
- Dobrze.
Na te słowa uciekałyśmy z mamą przez otwartą bramę, tata po chwili do nas dołączył, ledwo galopowałam z raną, zaczęło  z niej kapać coraz szybciej, przed nami okazała się płot ''kolczasty'', usłyszałam strzały. Byłam na tyle mała, że przecisnęłam się przez szparę w płocie. Rodzice nie dali rady, ''trener'' postrzelił ich w nogi, na moich oczach, zbierało mi się na płacz.
- Soul ucieknij jak najdalej stąd! - krzyknął tata. Gdy uciekałam z łzami w oczach, usłyszałam dwa strzały i rżenie rodziców, bałam się odwrócić, więc biegłam dalej
***
Zasnęłam pod drzewem, które znalazłam, byłam spragniona i głodna po cało nocnym galopie przed siebie, nie było świeżej trawy, kilka dni temu był tutaj pożar, wypaliło dosłownie wszystko, galopowałam jak mustang przez prerię, z daleka zauważyłam kępkę zielonej, świeżej, pysznej i soczystej... trawy, biegłam najszybciej jak potrafiłam, ale na swojej drodze wpadłam na konia.

<Ktoś?>

Uwagi: Piszesz za długie zdania, przed "że" dajemy przecinek, przed "ale" dajemy przecinek, "...zabrał dla ludzi jabłko..." Ten cytat nie ma sensu, prawda? Zapominasz czasem o kropkach. Cudzysłów piszemy tak: "...", a nie tak: ,, ...", czasem gubisz literki, np. "walną", "dług".

środa, 18 lutego 2015

Od Wintera "Rzeka cz. 2" do Lonely

- Cześć, jestem Winter - powiedziałem uśmiechnięty. Klacz się nie odezwała.
- Czemu nic nie mówisz? - wpatrywałem się w nią. Po kilku minutach ciszy klacz powiedziała:
-J... jestem Lonely.
No ktoś po raz pierwszy w moim życiu się do mnie odezwał! Ktoś piękny...
-Miło mi - uśmiechnąłem się jeszcze raz i ukłoniłem się. Lonely się zaśmiała gdy robiłem coś podobnego do tańca.
<Lonely?>

Uwagi: Za krótkie op, przypominam, że wymagane jest min. 10 linijek, więcej opisów.

niedziela, 8 lutego 2015

Od Lonely "Rzeka" cz. 1 do Wintera

 Szłam z dumnie podniesioną głową, raz po raz stawiając elegancko kopyta u podnóży rozciągających się w nieskończoność pasma gór. Moim celem było poszukanie rzeki, przy której mogłabym się zatrzymać i zaspokoić pragnienie. Nie przypuszczałam jednak, że jest to takie trudne. Sucha trawa ocierała się o moje pęciny. Byłam coraz bardziej spragniona, i już marzyłam, aby znaleźć się jak najszybciej przy wodopoju, wokół którego rosnąć będzie żyzna, smaczna trawa. Niestety, w przeciągu mojego zakresu widzenia, nie zapowiadało się dobrze... Bowiem przed moimi oczami ukazało się całkowite pustkowie. Byłam silna, ale w tym momencie czułam, że słabnę. Nie piłam, ani nie jadłam od dwóch dni. Upadłam na ziemię wyczerpana. Wpatrywałam się w wysoko położone słońce, po czym zamknęłam oczy i zasnęłam.
Gdy się obudziłam, była już chłodna noc. W nocy czuję, że żyję. Byłam już trochę na siłach, więc wstałam, i aby nie marnować nocy pogalopowałam przez pustkowie. Po kilku godzinach na horyzoncie ukazał mi się las. Nikt chyba nie byłby w stanie opisać mojego szczęścia. W końcu las, zielona, soczysta trawa, woda...
***
  Gdy już dobiegłam, poczułam smak przepysznej trawy w moim pysku. Nagle do moich nozdrzy dobiegł zapach wody. Zostawiłam trawę i pokłusowałam w stronę zapachu, który z każdym krokiem się nasilał. Usłyszałam szum. Pocwałowałam szczęśliwa do rzeki  i od razu zanurzyłam mój spragniony język w wodę.
Nareszcie czułam się na siłach i mogłam w spokoju odpocząć. Położyłam się pod drzewem i zasnęłam. 
    Gdy się obudziłam, stał nade mną koń. Ogier. Wpatrywał się we mnie zaciekawiony.
- Cześć, jestem Winter. - powiedział do mnie uśmiechnięty. Dziwny był. Pierwszy raz widzę tak białego konia. Nie odpowiedziałam na jego powitanie. Wolałam się nie odzywać, ponieważ po raz pierwszy od kilku miesięcy zobaczyłam konia.


<Winter?>